Muse - Simulation Theory


Muse - Simulation Theory (2018) Warner Bros.



01. Algorithm – 4:05
02. The Dark Side – 3:47
03. Pressure – 3:55
04. Propaganda – 3:00
05. Break It to Me – 3:37
06. Something Human – 3:46
07. Thought Contagion – 3:26
08. Get Up and Fight – 4:04
09. Blockades – 3:50
10. Dig Down – 3:48
11. The Void – 4:44


Nigdy nie fascynowałem się twórczością Muse. Teoretycznie powinienem ich uwielbiać, bo grają jedną z moich ulubionych odmian pop-rocka, nawiązującą do muzyki Queen oraz zespołów brit-popowych z lat 90. Jednak zawsze byłem głuchy na dokonania Matta Bellamy'ego i spółki. Nie przekonał mnie świetnie przyjęty przez krytykę album "Origin of Symmetry" ani też przełomowy "Absolution", po wydaniu którego grupa stała się jedną z największych gwiazd na rockowym firmamencie. Być może było to spowodowane tym, że Bellamy nie ma takiego głosu jak Mercury, Liam Gallagher czy też Gaz Coombes. A może chodziło o to, że nie byli aż tak mocni kompozycyjnie jak gwiazdy sprzed lat. Przełomowy, mocno promowany i znakomicie przyjęty utwór "Hysteria" nie był dla mnie tak świetnym kawałkiem jak "Live Forever","Creep", "Fools Gold" czy "Common People”. Kolejne utwory też mnie jakoś nie przekonywały. Brakowało mi wielkich melodii. Poza tym brzmienie Muse było strasznie wygładzone, a ich utwory pozbawione były fajerwerków, takich jak emocjonujące i zapadające w pamięć gitarowe czy też syntezatorowe solówki. Pewnie jest to spowodowane tym, że zespół de facto nie ma gitarzysty - jego funkcję pełni Bellamy, który skupia się przecież na wokalu.


Jednak najnowszy album zespołu "Simulation Theory" zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie. Muzyka grupy znacząco się nie zmieniła. Dalej słychać, że to Muse, ale na płycie jest za to bardzo dużo nawiązań do lat 80. Jak ujrzałem Bellamy'ego i spółkę w wielkich futurystycznych okularach od razu przyszły mi na myśl lata 80. Wrażenie się pogłębiło  po tym jak obejrzałem teledysk do "The Dark Side", który skojarzył mi się z "Powrotem do przyszłości" i po przesłuchaniu całego albumu, naszpikowanego syntezatorowymi dźwiękami modnymi w 9 dekadzie XX wieku.


"Simulation Theory" nie stanie się jednym z moich ulubionych albumów, bo nie ma tu nic powalającego (takiego przełomu jak "Now I'm Here" czy "Some Might Say" nie ma), ale przekonał mnie do Muse. Sprawił też, że chętnie sprawdzę grupę na żywo, może nie na trasie "MUSE Simulation Theory World Tour", ale na jakimś festiwalu muzycznym. Wszak "Q Magazine" pisał o koncertach zespołu, że to “Najlepsze show na świecie”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa