Podsumowanie roku - najlepsze albumy 2010 roku. Miejsca 20-16.

Narzekałem na premiery muzyczne w 2010 roku. Uważam jednak, że w ciągu minionych 12 miesięcy pojawiło się na rynku muzycznym dużo wartościowych dzieł, o wiele ciekawszych od tych, które ukazały się w 2009 roku. Oto 20. najwybitniejszych albumów 2010 roku:


Sleigh Bells - Treats


20. Sleigh BellsTreats


Alfred Hitchcock zwykł mawiać, że "film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć". Nowojorski duet Sleigh Bells postanowił zastosować się do wskazówek zawartych w tej maksymie podczas pracy nad debiutanckim krążkiem "Treats". Rozpoczynający album kawałek "Tell 'Em" przenosi słuchacza na front – huk i kakofonia skutecznie obezwładniają i zaciekawiają odbiorcę. Noise-popowa sieczka zaprezentowana przez Dereka Millera i Alexis Krauss wzbudza fascynację i co najważniejsze nie nuży słuchaczy; to produkt skrojony na miarę – płyta trwa zaledwie 32 minuty, czyli niewiele więcej niż rockowa EP-ka."Treats" to krążek głośny, agresywny, najbardziej przypominający dokonania Mayi Arulpragasam oraz Crystal Castles, jednak na mnie największe wrażenie zrobił jeden z najspokojniejszych fragmentów płyty - oparty na samplu pochodzącym z zakurzonego soulowego utworu Funkadelic "Can You Get to That" kawałek "Rill Rill".


Mark Ronson - Record Collection


19. Mark Ronson And The Business Intl - Record Collection


Mark Ronson zasłynął w świecie przede wszystkim jako twórca sukcesów soulowej piosenkarki Amy Winehouse. Wyprodukowany przez Ronsona album Winehouse "Back to Black" okazał się wielkim triumfem artystycznym, przypieczętowanym nagrodą Grammy w kategorii najlepsza piosenka roku za "Rehab" oraz komercyjnym – 3. miejsce najlepiej sprzedających się albumów w Wielkiej Brytanii w latach 2000-2009. Sława producencka Marka Ronsona po tym bezprecedensowym sukcesie wybiegła daleko poza wyspy brytyjskie – artysta był zapraszany do współpracy przez liczne światowe gwiazdy, począwszy od raperów: Q-Tipa, Ghostface Killah i Nasa skończywszy na gwiazdach rocka pokroju Kaiser Chiefs. Znajomości jakie muzyk zawarł w trakcie kariery producenckiej zaowocowały w trakcie pracy przy 3. w karierze albumem Ronsona "Record Collection" - eklektycznym i przede wszystkim bardzo przyjemnym w odbiorze. Mark Ronson zaserwował słuchaczom pop na najwyższym, światowym poziomie. Mamy tu między innymi: klasyczną synthpopową piosenkę rodem z lat 80."You Gave Me Nothing", zainspirowany afropopem kawałek "Somebody to Love Me" zaśpiewany przez upadłego gwiazdora Boya George'a, instrumentalny numer "Circuit Breaker", będący po części popisem turntablistycznych umiejętności angielskiego producenta oraz hołdem dla klasycznych dokonań twórców muzyki elektronicznej: Jeana Michela Jarre'a i Giorgio Morodera oraz utwór tytułowy, powstały przy współpracy z Simonem LeBonem i Nickiem Rhodesem, będący zapowiedzią nowej, wysoko ocenionej przez krytyków płyty Duran Duran "All You Need Is Now" wyprodukowanej oczywiście przez Ronsona.


Four Tet - There Is Love in You


18. Four Tet - There Is Love in You


Niektórzy dziennikarze przedstawiający postać Kierana Hebdena, ukrywającego się pod nazwą Four Tet starają się sugerować między wierszami, że jest to muzyk dość leciwy, mający najlepsze lata kariery za sobą. Uważam to za czystą złośliwość. Kieran Hebden ma co prawda bogatą dyskografię, ale jest twórcą młodym, ledwie 30-letnim. Idąc tym tropem blisko 40-letni Alex Kapranos, lider czołowej, brytyjskiej kapeli Franz Ferdinand może czuć się dziadkiem. Oczywiście dziennikarze mają powody by sugerować, że "podstarzały" Hebden nie zaprezentuje słuchaczom niczego ciekawego. Muzyk rozwinął się artystycznie dość wcześnie, jego kariera przebiegała do tej pory bardzo intensywnie i cieżko jest wierzyć, by odkrył coś nowego w muzyce elektronicznej. "There Is Love in You" nie stanowi argumentu przeciw tej tezie, jednak nowa płyta artysty jest albumem znakomitym, dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach, oszlifowanym diamentem, śmiało mogącym uchodzić za jedną z najlepszych pozycji w dyskografii Kierana Hebdena.


Laurie Anderson – Homeland


17. Laurie AndersonHomeland


Laurie Anderson jest jedną z najbardziej niezwyłych postaci na scenie muzycznej. To co prezentuje na płytach to czysta awangarda, wymykająca się wszelkim klasyfikacjom. "Homeland" to album wyjątkowy, na który fani musieli czekać wyjątkowo długo (poprzedni krążek Anderson "Life on a String" ukazał się w 2001 roku). Pierwotnie album miał się ukazać w 2008 roku, jednak artystka postanowiła doszlifować materiał; być może dzięki dodatkowej obróbce utwory z tej płyty robią tak piorunujące wrażenie. Album otwiera uduchowiony kawałek "Transitory Life", zainspirowany muzyką południowej Syberii - melorecytacja Anderson na tle tuwińskich śpiewów gardłowych oraz dźwięków igilu przenosi słuchaczy w zupełnie inny, baśniowy wymiar. Efekt flirtu artystki z tuwińskim folkiem jest znakomity, szkoda, że to jedyny etniczny element na najnowszej płycie Laurie Anderson, biorąc pod uwagę fakt, ile trzeba czekać na nowe utwory artystki. Pozostałe utwory z płyty też są wyjątkowe. Duża w tym zasługa współpracującego z Anderson skrzypka Eyvinda Kanga – słuchając płyty mimowolnie przychodzi na myśl krążek Kate Bush "The Sensual World", w dużej mierze zawdzięczający artystyczny sukces przemyślanej kooperacji pomiędzy brytyjską piosenkarką a skrzypkiem Nigelem Kennedy. Najbardziej wyróżniającymi się fragmentami najnowszego dzieła Amerykanki oprócz "Transitory Life" są: szybki, nowoczesny, powstały we współpracy z Kieranem Hebdenem "Only an Expert" oraz ponad 11-minutowy, mroczny "Another Day in America". Ten drugi utwór ciężko nazwać muzyką – w "Another Day in America" Laurie Anderson przetworzonym elektronicznie głosem stawia diagnozę współczesnej Ameryce.


Daft Punk - Tron: Legacy


16. Daft Punk - Tron: Legacy


Nie jestem fanem filmu "Tron", jednak ścieżka dźwiękowa do kontynuacji tego filmu zrobiła na mnie ogromne wrażenie.Wszystko na tej płycie jest bezczelnie oczywiste: połączenie muzyki symfonicznej z elektronicznymi wstawkami, proste, krótkie, łatwo wpadające w ucho kawałki, nawiązania do klasycznych soundtracków Vangelisa. Wszystko zostało nagrane ze smakiem i wyczuciem godnym największych tuzów muzyki elektronicznej. Malkontenci narzekają, że ścieżka dźwiękowa do "Tron:Legacy" jest zżynką z soundtracków Hansa Zimmera i Vangelisa i brakuje na nim typowych dla formacji hitów – najbliższe dotychczasowym dokonaniom Daft Punk są kawałki: "Derezzed" oraz "TRON: Legacy (End Titles)", ale nie traktuję tych zarzutów poważnie. Ten album nie mógł być zbyt ambitny, skoro ilustruje film za 200 mln dolarów. Utwory takie jak: "The Son of Flynn", "Rinzler" czy "Outlands" miały wpaść w ucho przeciętnym odbiorcom muzyki popularnej i swoje zadanie spełniły – soundtrack do filmu "Tron: Legacy" doszedł do 4. miejsca listy Billboard 200 i osiągnął tym samym największy sukces komercyjny w Ameryce ze wszystkich albumów Daft Punk.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa