Nagroda Mercury przyznana

Logo nagrody Mercury


Nagroda Mercury jak zwykle przyniosła wiele kontrowersji. Tym razem zdumienie większości zainteresowanych wzbudziły już same nominacje do The Mercury Prize. Na liście nominowanych albumów do nagrody Mercury nie znalazło się miejsce dla nowej płyty Oasis "Dig Out Your Soul", a także dla krążka "Journey to the West" Monkey, będącej niczym innym jak nowym, autorskim projektem lidera grupy Blur, Damona Albarna. Pierwszy z tych krążków to porządne, rasowe, rockowe granie, z kolei płyta Monkey była zdecydowanie jedną z najciekawszych i najbardziej pomysłowych propozycji muzycznych w 2008 roku. Wielcy i uznani artyści zostali w tym roku pominięci, jurorzy przyznający wyróżnienie zdecydowali się nominować do The Mercury Prize wykonawców młodych i przede wszystkim mało popularnych (a już na pewno mniej znanych niż Oasis czy Blur). Tak więc na liście oficjalnych kandydatów mogących otrzymać nagrodę znalazło się miejsce dla grup: Glasvegas, Kasabian, The Horrors, a także Florence and the Machine. Większość dziennikarzy zwycięzcy upatrywała w debiutującym na rynku indie-popowym zespole Florence and the Machine, którego twórczość porównywana jest do dokonań Sinead O’Connor, Kate Bush, Cat Power oraz Kate Nash. Mnie nawiedzona twórczość Florence Welch i jej kolegów z zespołu niespecjalnie przekonała. Nie uważam, że debiutancki krążek Anglików jest zły - "Lungs" to moim zdaniem nieoszlifowany diament. Przed kapelą jeszcze długa droga zanim nagrają arcydzieło godne największych mistrzów.


La Roux - La Roux


Moim faworytem była synthpopowa płyta La Roux, zatytułowana po prostu "La Roux". Prawdę powiedziawszy zacząłem jej kibicować, gdy tylko ujrzałem okładkę debiutanckiego dzieła Brytyjczyków. Elly Jackson oraz Ben Langmaid kreśląc jej projekt na pewno inspirowali się okładką klasycznej płyty Davida Bowie "Low" z 1977 roku. Debiutancki album La Roux wypełnia syntetyczna muzyka przywołująca ducha lat 80. bardziej niż ostatnie dokonania czołowych wykonawców z tamtego okresu. Co ważne na płycie znajduje się parę hitów, między innymi "In for the Kill", który zyskał status platynowego singla w Wielkiej Brytanii oraz przede wszystkim "Bulletproof", numer 1. brytyjskiej listy przebojów z przełomu czerwca i lipca tego roku, znajdujący się aktualnie na samym szczycie Billboard Hot Dance Club Songs.


Speech Debelle - Speech Therapy


Jednak The Mercury Prize dość nieoczekiwanie wpadła w ręce czarnoskórej raperki Corynne Elliot, znanej bardziej jako Speech Debelle. Oczywiście nie powinienem dziwić się temu wyborowi. Jurorzy przyznający nagrodę Mercury zwykli nie przyznawać wyróżnienia płycie najlepszej z nominowanych, tylko albumowi dobremu, ambitnemu i przede wszystkim niepopularnemu. Aczkolwiek ten wybór był kompletnym zaskoczeniem. Krążek "Speech Therapy" to dzieło prawdziwie undergroundowe, które sprzedało się w zaledwie 3000 egzemplarzy. Po drugie debiutancki krążek Speech Debelle to płyta hip-hopowa, a nie od dzisiaj wiadomo, że ten rodzaj muzyki to nie jest bajka Brytyjczyków, zakochanych w post-punkowych brzmieniach serwowanych przez Arctic Monkeys, hołubiących wybitnych alternatywnych twórców (Radiohead) oraz pop-rockowych chałturników (Robbie Williams). Być może właśnie to, że jest to album hip-hopowy przesądziło na korzyść dzieła? Ostatnio w Wielkiej Brytanii zgodnym chórem słuchacze i dziennikarze narzekali na poziom nowej brytyjskiej muzyki zarówno popowej, jak i rockowej. Być może jurorzy przyznający nagrodę Mercury prewencyjnie wyróżnili czarnoskórą wokalistkę po to, żeby nie narażać się na niepotrzebne ataki dziennikarzy i słuchaczy zmartwionych stanem brytyjskiej muzyki popularnej.  Gdyby nagrodę otrzymała inna z nominowanych płyt Brytyjczykom łatwo byłoby znaleźć jej słabe punkty, bo takie mają zarówno krążki La Roux, Florence and the Machine czy Kasabian i skrytykować wybór kapituły przyznającej The Mercury Prize. Album Speech Debelle też nie jest idealny, ale nikt nie będzie kwestionował tego wyróżnienia, ponieważ wyspiarze w przeważającej większości nie słuchają czarnej muzyki i nie zamierzają jej słuchać.


"Speech Therapy" to album bez wątpienia dobry i wbrew pozorom bardzo brytyjski. Słychać londyński akcent Speech Debelle, no i rzecz najważniejsza – w przeciwieństwie do amerykańskiego hip-hopu nie ma tutaj miejsca na sample, potężne bity, syntetyczne melodie i braggadocio. "Speech Therapy" to album bardzo bogato zaaranżowany, wszędzie słychać akustyki, gdzieniegdzie dęciaki i smyki. Takie dzieło mogło powstać tylko w UK. Ta cała wyrafinowana aranżacja sprawia, że debiutanckiej płyty Speech Debelle słucha się niezwykle przyjemnie, całość uspokaja i wprowadza w dobry nastrój. Album jest jednak nierówny. Utwory singlowe na czele z mrocznym, atmosferycznym "Better Days" wykonanym do spółki z Micachu zdecydowanie biją na głowę pozostałe kawałki z pierwszego krążka sympatycznej piosenkarki.


Co by jednak nie napisać, nagroda Mercury dużo mówi o stanie brytyjskiej popkultury, która wciąż stoi na bardzo wysokim, nieosiągalnym dla polskich artystów poziomie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa