The Prodigy - Invaders Must Die

the_prodigy__invaders_must_die

The Prodigy to zespół ważny dla pokolenia dorastającego w latach 90., gdy grupa prezentowała zgrabne kawałki będące połączeniem punk rocka z muzyką elektroniczną. Szczyt popularności zespołu przypadł na 1997 rok, kiedy to w mediach szalały utwory "Breathe" i "Firestarter". The Prodigy zamilkli później na długie lata. Nagrali co prawda dwa przebojowe utwory: "Baby’s Got a Temper" i "Girls", ale była to już musztarda po obiedzie. Ich płyta z 2004 roku "Always Outnumbered, Never Outgunned" była zawodem na całej linii. Albumu co prawda dało się słuchać, ale nie tego się oczekiwało po tym zespole, po tylu latach milczenia. Teraz The Prodigy powrócili z nowym materiałem, który nie jest wyjątkowym osiągnięciem artystycznym, ale który w miły sposób przypomina wszystkim o grupie.


Między Bogiem a prawdą The Prodigy jest zespołem tylko na papierze, ponieważ kompozytorem i wykonawcą wszystkich utworów grupy jest jeden człowiek Liam Howlett. Ale jaką by ten projekt zdobył popularność bez niesamowicie wyglądającego Keitha Flinta, który w latach 90. był jednym z największych idoli? Dziś Flint ma problemy z nadwagą i nie przyciąga fanów tak jak kiedyś. Muzyka The Prodigy musi więc obronić się sama. I broni się nieźle.


"Invaders Must Die" to album nieźle zrobiony. Nie ma ściemy jak w przypadku "Always Outnumbered, Never Outgunned". Tamten album Howlett zrobił sam na laptopie. Teraz w proces twórczy zaangażowali się wszyscy trzej członkowie zespołu, a w dwóch nagraniach: "Run with the Wolves" i "Stand Up" bębnił sam Dave Grohl. Co prawda nowe piosenki nie mają w sobie tej magii, co poprzednie dokonania Howletta, ale dobrze się ich słucha i co bardzo ważne najnowsze kompozycje The Prodigy przywołują klimat minionych lat.


Najgorzej wyszedł Howlettowi początek płyty. Do "Invaders Must Die" i "Omen" można się co prawda po czasie przekonać, ale i tak nie zmieni to faktu, że to utwory mierne, irytujące swoją prostotą i wtórnością. Później jest o wiele lepiej. "Thunder", "Colours", "Take Me to the Hospital" i "Warriors Dance" to utwory mogące konkurować z najważniejszymi dokonaniami grupy. Zapewne nie osiągną takiej popularności jak "Out of Space", "No Good (Start the Dance)", "Poison" czy "Smack My Bitch Up", ponieważ czasy inne i nowe kompozycje aż i jedynie w udany sposób nawiązują do czasów świetności zespołu, aczkolwiek płyta dotarła do 1. miejsca listy przebojów w Wielkiej Brytanii.


Nie powinno się gdybać, ale gdyby album "Invaders Must Die" ukazał się 10 lat wcześniej, to kto wie, czy ten krążek nie byłby uznawany za najciekawsze osiągnięcie formacji, bo to, że to krążek bardzo przyjazny słuchaczowi nie ma wątpliwości. A tak to tylko i wyłącznie dobry album, ale o wiele bardziej przekonywujący niż nowe elektroniczne płyty takich formacji jak Apoptygma Berzerk czy nieistniejącej już Telefon Tel Aviv.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

Zwariowany chłopak

Koncert Alphaville na zakończenie lata