Koniec ery białego człowieka?

tv_on_the_radio

Nie tak dawno temu poseł Artur Górski mówił o końcu cywilizacji białego człowieka, który miał się wiązać w wyborem na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy. Stwierdzenia posła Prawa i Sprawiedliwości zrobiły istną furorę w polskim społeczeństwie, wielu ludzi naśmiewało się z Górskiego i jego radykalnych poglądów, a później sam zainteresowany w liście do marszałka Komorowskiego przepraszał Sejm za medialną zawieruchę, którą wywołał. Twierdzenia naszego parlamentarzysty są na pewno kontrowersyjne, aczkolwiek jeżeli chodzi o cywilizację białych, to trzeba przyznać, że nie jest ona w najlepszej kondycji.


Żeby nie przedłużać i żeby nie popełnić tego błędu, co wspomniany wyżej poseł Górski to przejdę do zagadnień kulturowych. Nie sposób nie zauważyć, że to co robili czarnoskórzy w 2008 roku spotkało się z największym zainteresowaniem oraz uznaniem ze strony krytyki oraz mediów. Najpierw Hindus, Aravind Adiga otrzymał Nagrodę Bookera (najbardziej prestiżowa nagroda literacka w Wielkiej Brytanii, przyznawana za najlepszą anglojęzyczną powieść roku napisana przez obywatela Wspólnoty Narodów lub Republiki Irlandii) za debiutancką, rewelacyjną powieść „Biały Tygrys” w której stawia dość ciekawą diagnozę dotyczącą białej cywilizacji, mówiąc też o rychłym jej upadku.


Następnie grad nagród spadł na nowojorską formację indierockową Tv on the Radio, która co prawda tego typu tematów nie porusza (tych panów interesuje bardziej seks i śmierć), ale trzeba zadać sobie pytanie o kondycję muzyki rozrywkowej wywodzącą się z rock ‘n’ rolla, w której główne skrzypce zaczęli odrywać muzycy czarnoskórzy (The Killers uznawani niegdyś za największą nadzieję amerykańskiego rocka wypadają przy Tv on the Radio niezwykle blado). Tak, bowiem ta kapela w 80 procentach składa się z czarnej załogi. Jedyną osobą o białej skórze jest jej lider, kompozytor i gitarzysta David Sitek, ale Sitek bez pomocy wokalisty Tunde Adebimpe, perkusisty Jaleela Buntona, basisty Gerarda Smitha i przede wszystkim gitarzysty i wokalisty Kypa Malone’a wiele by nie zdziałał.


Nowojorczykami zachwycano się już wcześniej, przy okazji premiery singla „Staring at the Sun”, czy albumów: „Desperate Youth, Thirsty Babes”, który zgarnął nagrodę Shortlist Music Prize oraz „Return to the Cookie Mountain”. Ale dopiero czwarte LP „Dear Science”, wydane w 2008 roku,  wyniosło ich na sam szczyt podsumowań. Pierwsze miejsca zajęli w ostatecznych rozliczeniach magazynów Spin i Rolling Stone, strony internetowej Consequence of Sound, gazet The Guardian i Entertainment Weekly czy co może najistotniejsze amerykańskiej MTV. Pitchfork Media, New Musical Express, Uncut oraz Q też nie pozostali obojętni na ich względy umieszczając ich w czołówkach swoich rankingów. To na pewno nie jest przypadek, że jedna płyta zdobyła tyle wyróżnień. Warto się zapoznać z jej zawartością i zobaczyć, czy rzeczywiście jest to tak dobra rzecz, jak wszyscy mówią i czy istotnie czarnoskórzy muzycy zmietli z powierzchni wszystkich pozostałych.


Po pierwszym przesłuchaniu „Dear Science” rzucają się w oczy dwie rzeczy. Po pierwsze muzycy przy jej nagrywaniu inspirowali się muzyką pop rodem z lat 80. i końca 70. Wszędzie słychać syntezatory i echa nagrań z tamtych lat. Weźmy dla przykładu singlowe „Golden Age”, który jawnie nawiązuje do pierwszych nagrań Prince’a oraz Michaela Jacksona (skojarzenia z doskonałym „Don’t Stop ‘Til You Get Enough” są jak najbardziej na miejscu).


Drugą cechą wyróżniającą ten album są niezwykle bogate aranżacje, rzadko spotykane przy tego typu muzyce. W nagrywaniu tej płyty Nowojorczyków wspomogli między innymi skrzypkowie, trębacze, saksofoniści. Ich udział w procesie tworzenia nie był jedynie zdawkowy, jak to często bywa w tego typu produkcjach, tylko miał bardzo istotny wpływ na efekt końcowy dzieła. Prawdopodobnie Tv on the Radio zapragnęli robić to, co z bardzo udanym skutkiem robił w latach osiemdziesiątych Peter Gabriel, czyli chcieli zamknąć swoje artrockowe ambicje w krótkich piosenkach.


W przypadku albumów wybitnych niejednokrotnie ciężko jest wybrać ich najciekawsze bądź też najlepsze fragmenty . Jednak po dokładnym zapoznaniu się z całością, zgadzając się z tezą zachodnich recenzentów, że jest to album świetny, potrafię wskazać tu elementy zdecydowanie wyróżniające się na tle całości. Są to: wydany na singlu funkujący, motoryczny utwór „Dancing Choose” oraz równie dynamiczny, zawierający kapitalny refren kawałek „Red Dress”.


Nie ma co, dali czadu, ale czy to rzeczywiście jest płyta roku? Moje zdanie na ten temat poznacie w jednej z kolejnych notek.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa