Ryan Adams & the Cardinals - Cardinology

ryan_adams__cardinology


Ryan Adams to artysta, którego laicy często mylą z Brianem Adamsem. Krytycy z kolei biją przed nim czoła i to nie z byle jakiego powodu. Pochodzący z Jacksonville w stanie Karolina Północna w USA, muzyk jest bardzo płodny (od 2000 roku wydał oficjalnie dziesięć albumów i jedną EP-kę, nieoficjalnie jeszcze więcej), a także niezwykle utalentowany. Na dowód tego ostatniego stwierdzenia warto przywołać jego najpopularniejsze utwory: „New York, New York”, „Answering Bell”, „This Is It”, „So Alive”, „Let It Ride”,  „Halloweenhead” czy wreszcie „When the Stars Go Blue”.


Najważniejszym momentem w dotychczasowej karierze artysty był bez wątpienia rok 2005, w którym to muzyk rozpoczął bardzo udaną współpracę z amerykańską kapelą alt. country The Cardinals. W 2005 roku ukazały się aż dwa wydawnictwa sygnowane nazwą Ryan Adams & The Cardinals: dwupłytowe „Cold Roses” oraz nagrane z rozpędu „Jacksonville City Nights”. Oprócz tego w tym samym roku został wydany album „29”, który został zrobiony już przez samego Adamsa.


Wracając do nagrań z The Cardinals, to właśnie ukazał się oficjalny następca „Jacksonville City Nights”, zatytułowany „Cardinology”. Oficjalny, gdyż poprzedni krążek Ryana Adamsa „Easy Tiger” z 2007 roku, nagrywany wraz z The Cardinals, ukazał się jako jego solowe dokonanie.


Osoby, które słabo kojarzą Ryana Adamsa, mogą się trochę pogubić w tym tekście. Za dużo tytułów padło w tej notce. Najwyższy więc czas, by przejść do omawiania najnowszego, bardzo udanego, dzieła zespołu. „Cardinology” ma w sobie wszystko to, co mają poprzednie nagrania artysty i do czego fani artysty zdążyli się przyzwyczaić i co z całą pewnością pokochali. „Cardinology” wypełnia specyficzny rodzaj smutku, a także intymność oraz pasja. Jednocześnie jest to przebojowa płyta, choć daleko jej do popowej papki, którą katują nas niektóre komercyjne rozgłośnie radiowe.


"Cardinology" rozpoczyna utwór „Born Into a Light”, którego najmocniejszym momentem jest genialna gitarowa zagrywka, pojawiająca się na samym początku, w środku i na końcu utworu. Utwór „Go Easy” tylko po pierwszym przesłuchaniu wydaje się nieudanym tworem zainspirowanym twórczością Counting Crows, czy pokłosiem po najlepszych momentach albumu „Gold” z 2001 roku - najlepiej sprzedającej się płyty Adamsa jak do tej pory. Jeśli się uważnie wsłuchać w ten kawałek to przypomina ostatnie perfekcyjnie wyprodukowane nagrania U2. Wpływ Irlandczyków wyraźnie słychać również w najmocniejszym na płycie, czadowym „Magick”, a także w pełnym rozmachu, rozmarzonym „Cobwebs”.


Jeżeli chodzi o komercyjne strzały to należą do nich, oprócz wspomnianego, garażowego „Magick”, singlowe, majestatyczne „Fix It” z dominującą, hipnotyczną partią gitarową, a także wzruszający, przywodzący na myśl, najlepsze fragmenty „Cold Roses” kawałek „Natural Ghost”. Całość wieńczy krucha, fortepianowa ballada „Stop”, która kojarzy się z łagodniejszymi fragmentami piosenek Coldplay, która tak jak i one ma prostą budowę, chwytliwą melodię oraz bogatą aranżację.


Podsumowując Ryan Adams i towarzyszący mu koledzy nie zawiedli. Znów wykonali kawał dobrej roboty.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa