Nazywamy się Milk. Harvey Milk.

milk

1 listopada 1977 Harvey Milk został wybrany do rady miejskiej San Francisco. Był pierwszym znanym gejem, który kiedykolwiek został wybrany na urząd. Rok później Harvey Milk został zastrzelony przez innego członka rady miejskiej Dana White'a. White zeznał, że zabił Milka, ponieważ jadł niezdrowo tego dnia. Z tego powodu nazwano to "Twinkie defense" ("Ucieszna obrona").


To najważniejsze fakty, które powinno się znać dotyczące amerykańskiego polityka, od którego wzięła nazwę eksperymentalna kapela z Athens. Pod koniec czerwca ukazał się nowy album grupy Harvey Milk „Life…The Best Game In Town”. Nowy krążek został doskonale przyjęty przez recenzentów na całym świecie, szczególnie wysokie noty albumowi wystawili dziennikarze "Sputnikmusik" oraz "Pitchforkmedia". Recenzje w magazynie "Mojo" oraz na portalu "Allmusic" wcale nie były gorsze. Przede wszystkim jednak „Life…The Best Game In Town” to pierwszy album grupy, o którym mówią ludzie na całym świecie.  Poprzednie cztery krążki zespołu było wydarzeniami lokalnymi.


Okładka płyty może trochę zmylić. Jest na niej plakat Iron Maiden, ale ten zespół nie był inspiracją dla grupy. Zresztą członkowie Harvey Milk podkreślają, że inspiracją dla nich jest amerykański rock, począwszy od klasycznego sludge metalowego zespołu The Melvins po ZZ Top. W przypadku kapel brytyjskich wpływ na grupę wywarł raczej zespół Led Zeppelin niż Iron Maiden. Tyle odnośnie okładki, aczkolwiek obrazki zdobiące ich poprzednie albumy były znacznie ciekawsze (wszystkie można zobaczyć na oficjalnej stronie kapeli ).


Początek płyty też może nieźle zmylić. „Death Goes to the Winner” rozpoczyna się delikatnie, lirycznie, po to żeby przeobrazić się w ciężki, powolny heavymetalowy utwór od którego puchną uszy. Na albumie jest jeszcze parę takich spokojnych momentów, jednak to nie jest płyta pełna kontrastów, dominuje na niej, ciężkie, walcowate granie, które po prostu wbija w ziemię.


Jest parę świetnych momentów na tej płycie, chociażby wspomniane „Death Goes to the Winner”. Jest tu kilka znakomitych solówek, ale jak na razie to wszystko co można uznać za rewelację. Być może uznanie dla tego albumu będzie  z czasem rosło? Nie należy zapominać, że to muzyka eksperymentalna i choć Harvey Milk brzmi jak The Melvins, to zespołowi z Athens bliżej do twórców, którzy się w podobne eksperymenty bawią, tj. Sonic Youth oraz Godspeed You! Black Emperor.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa