Małpie granie

Jeden z bohaterów tekstu zajmujący się polowaniem na termity



Podczas jednej z ostatnich sesji gier planszowych gracze jak jeden mąż podchwycili temat Bonobo rzucony przez jednego z uczestników spotkania. Zamiast skupić się na rozgrywce obecni przy stole zaczęli się przegadywać na temat nowego albumu jednego z najciekawszych muzycznych wizjonerów naszych czasów, tj. Bonobo.


Powód całego zamieszania nazywa się Simon Green i pochodzi z Wielkiej Brytanii. Nigdy nie chciało mi się dociekać, dlaczego muzyk przyjął pseudonim od jednej z afrykańskich małp -  Bonobo to inaczej szympans karłowaty - smuklejszy i mniejszy kuzyn szympansa zwyczajnego. Być może istotnym czynnikiem jest  fakt, że afrykańska małpa jest zwierzęciem nadwyczaj aktywnym seksualnie. W wikipedii można wyczytać takie zdania na temat Bonobo:


"Seks odgrywa istotną rolę w społeczności bonobo. Stosunki seksualne są używane do powitań, rozwiązywania konfliktów i pokonfliktowego "godzenia się", a także jako przywilej udzielany przez samice w zamian za pożywienie".


Większość artystów uwielbia prowokować, zwracać na siebie uwagę – być może Simon Green specjalnie wymyślił ten pseudonim, po to by kojarzono go jako zwierzę rozwiązłe, którego rozpierają hormony.


Bonobo -



Nie jest to jednak takie istotne. Najważniejsza jest muzyka, a najnowsze dzieło Bonobo "Black Sands" jest po prostu znakomite. Na razie numer jeden tego roku, mimo tego że świetne płyty wydali Big Boi ("Sir Lucious Left Foot: The Son Of Chico Dusty") oraz Janelle Monae ("The ArchAndroid").


"Black Sands" to album bardzo spójny, po brzegi wypełniony muzyką z kręgów ambient (np. Brian Eno, Enigma, Burzum), chillout (William Orbit, Air, Zero 7 i Röyksopp) i downtempo (Thievery Corporation, Amon Tobin). Największą jego zaletą oprócz oczywiście znakomitych kompozycji jest to, że idealnie nadaje się do słuchania w czasie leniwych, niedzielnych popołudni spędzanych w łóżku (a najlepiej w hamaku) – temperatura 36 stopni Celsjusza wręcz zmusza wszystkich Polaków do tej formy wypoczynku. Przekonałem się ostatnio o tym na własnej skórze, gdy leżąc rozłożony chorobą słuchałem Bonobo i czułem się jakbym był w amazońskiej dżungli.


Andreya Triana



Najbardziej wyróżniającymi się fragmentami płyty są utwory w których gościnny udział wzięła młoda, zdolna i bardzo urodziwa wokalistka Andreya Triana (głównie dlatego, że są to kawałki śpiewane, a nie instrumentalne; gdybym miał swoich faworytów z "Black Sands" to byłyby to utwory: "Kiara", "El Toro", "We could forever" oraz kończący całość, walczykowaty utwór tytułowy). Powracając do piosenek będących efektem współpracy Simona Greena z Andreya Trianą to słuchając ich przypominają mi się najlepsze kompozycje Massive Attack, Portishead oraz w mniejszym stopniu Roisin Murphy (warto też zwrócić uwagę na fajnie pomyślane teledyski do piosenek zaśpiewanych przez Trianę: "The Keeper" oraz "Eyesdown").


Jednak całości bliżej jest do monumentalnych projektów Mike'a Oldfielda niż do czegokolwiek innego – "Black Sands" to dzieło niemalże orkiestrowe, zaaranżowane na masę żywych instrumentów (intro zostało zagrane na skrzypcach!) z wieloma popowymi akcentami, które zawsze były znakiem rozpoznawczym Oldfielda.


Podsumowując: "Black Sands" to kolosalne osiągnięcie Brytyjczyka i album, który każdy szanujący się słuchacz musi znać.


P.S. Zarówno Bonobo jak i piękna Andreya Triana dość chętnie odwiedzają nasz kraj. Simon Green był w ciągu kilku ostatnich miesięcy w Cieszynie, Warszawie i Wrocławiu, z kolei wchodząca na rynek muzyczny z czarującym uśmiechem na ustach Andreya zaśpiewała w Katowicach. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu będą z chęcią do Polski przyjeżdżać (szczególnie do Wrocławia:).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa