Marilyn Manson - The High End of Low

marilyn_manson__high_end_of_low


Marilyn Manson był jednym z najlepszych i najciekawszych zespołów rockowych przełomu wieków. Płyty "Antichrist Superstar" z 1996 roku i "Mechanical Animals" z 1998 roku to na dzień dzisiejszy klasyka alternatywnego, rockowego grania. Parę nagrań z krążka "Holy Wood (In the Shadow of the Valley of Death)" z 2000 roku też jest niczego sobie. Ale na poziomie wspomnianego "Holy Wood (In the Shadow of the Valley of Death)" coś zaczęło się psuć w kapeli. Członkowie grupy zaczęli kłócić się między sobą, nie mogli dojść do konsensusu - efektem tego było odejście z zespołu kompozytora i basisty Jeordie'go White'a (Twiggy'ego Ramireza) w dużej mierze odpowiedzialnego za muzykę zawartą na najlepszych płytach Marilyn Manson. Kolejne krążki formacji, mimo tego że były raczej udane i nawiązywały w pewien sposób do najlepszych dokonań grupy nie prezentowały się tak okazale.


W trakcie prac nad 7. studyjnym krążkiem Marilyn Manson do zespołu ponownie dołączył Jeordie White. Fani byli podekscytowani tym faktem i z niecierpliwością czekali na efekty sesji nagraniowej, tym bardziej, że producentem nowego albumu jest Sean Beavan, odpowiedzialny za brzmienie "Mechanical Animals". "The High End of Low" ukazał się pod koniec maja 2009 roku. Krążek doszedł do 4. miejsca listy Billboardu, jednak nie zrobił większej furory na listach przebojów. Nie ma się jednak czemu dziwić – materiał zawarty na płycie jest niewątpliwie dobry, jednak daleko mu do największych osiągnięć amerykańskiej formacji.


Gdy dowiedziałem się, jaki tytuł nosi singiel promujący dzieło miałem pewne obawy. "Arma-goddamn-motherfuckin-geddon" nie kojarzył mi się zbyt dobrze, obawiałem się, że utwór będzie przypominał coś na kształt topornego "Doll-Dagga Buzz-Buzz Ziggety-Zag" z krążka "The Golden Age of Grotesque" z 2003 roku. Jak się okazało niepotrzebnie. Co prawda "Arma-goddamn-motherfuckin-geddon" nie jest szczytem finezji i w pewien sposób przypomina najbardziej siermiężne fragmenty "The Golden Age of Grotesque", jednak kompozycja jest całkiem znośna i nie ma potrzeby jej omijania w trakcie odtwarzania całości płyty. Jednak dziwi mnie trochę ten wybór. Schematyczny, radiowy, świetnie wyprodukowany "Leave a Scar" z przebojowym refrenem "whatever doesn’t kill you, is gonna leave a scar" byłby zdecydowanie lepszym materiałem do pilotowania całości. Członkowie zespołu zapewne zdają sobie sprawę z potencjału utworu, dlatego piosenka jest kolejnym singlem promującym "The High End of Low".


Innymi godnymi uwagi fragmentami płyty są o dziwo ballady: "Four Rusted Horses", "Running to the Edge of the World" oraz "Into the Fire". Słuchając "Four Rusted Horses" na myśl mimowolnie przychodzi brytyjska grupa Depeche Mode. Członkowie Marilyn Manson otwarcie przyznają się do fascynacji twórczością grupy Martina Gore’a - dali temu wyraz chociażby w 2004 roku, gdy nagrali własną wersję wielkiego przeboju Brytyjczyków "Personal Jesus". W "Four Rusted Horses" z kolei odzywają się echa innego utworu angielskiej formacji "Dream On". Tak jak w tamtym utworze brzmienie gitary akustycznej miesza się tutaj z natchnionym wokalem i syntetyczną przestrzenią. O ile jednak "Dream On" przez powtarzany w kółko temacik był dla niektórych słuchaczy irytujący, to utwór Marilyn Manson nikogo denerwować nie może, bo to po prostu dobrze napisana, typowo radiowa piosenka.


"Running to the Edge of the World" został zainspirowany wczesną twórczością Davida Bowie, aczkolwiek temu utworowi bardzo blisko do ballad zespołu Scorpions i grup pudel metalowych. Największe wrażenie ze wszystkich ballad z "The High End of Low" robi jednak przedostatnia kompozycja na płycie, zainspirowana twórczością Guns N' Roses "Into the Fire". Jest w niej wszystko za co fani kochają formację pana Rose’a, między innymi dramaturgia, ładny motyw klawiszowy oraz świetna gitarowa solówka. Spokojniejsza część nowego albumu pochodzącej z Florydy grupy to naprawdę kawał dobrej roboty. Oprócz wyżej wymienionych ballad zaliczyłbym do niej utwory "Devour" oraz "15".


Jeżeli chodzi o mocniejsze kawałki z płyty to warto się wsłuchać w "WOW" oraz "I Want to Kill You Like They Do in the Movies". Pierwszy z tych utworów to nic innego jak całkiem udana kalka przeboju Nine Inch Nails "Closer", z kolei drugi kawałek to rzecz bardziej ambitna. Kapela starała się w "I Want to Kill You Like They Do in the Movies" przywołać klimat psychodelii przełomu lat 60. i 70. I udało jej się to, choć dziewięciominutowy numer może wielu znudzić. Podsumowując "The High End of Low" to dobry album, który może przysporzyć formacji wielu nowych, szczególnie nastoletnich fanów, dlatego że jest wypełniony łatwo wpadającymi w ucho, wręcz popowymi piosenkami.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa