Podsumowanie roku:20 najlepszych kawałków, vol. 2

12. Kanye West – "Love Lockdown" z płyty "808s & Heartbreak"


kanye west

Czwarty krążek ikony amerykańskiego rapu ma z hip-hopem niewiele wspólnego. A wszystko przez to, że Kanye West zapragnął na nim śpiewać. Trzeba przyznać, że dobrze mu to wychodzi. Co ciekawe płyta została nagrana w całości przy użyciu syntezatora Roland TR-808 i jest to udany eksperyment. Niestety nie wszystko jest na nim tak melodyjne jak pochodzące z niego single, a przede wszystkim dynamiczny „Love Lockdown”, niemniej jednak warto się z nim zapoznać, po to by dowiedzieć się jak Mr. West radzi sobie ze starymi instrumentami klawiszowymi, a właściwie jednym i złamanym sercem.


11. Paavoharju – "Kevätrampu" z płyty "Laulu Laakso Kukista"


nowa płyta paavoharju

Dziwadło. Nawet dziwacznie się to pisze. Ale Finowie w ogóle są dziwni. Widzieliście kiedyś uśmiech na twarzy Janne Ahonena? Najpierw wchodzą jakieś dziwne dzwonki, czy Bóg wie co, a następnie kobiecy pseudo-wokal i ambientowe szmery czy inne bliżej nie sprecyzowane dźwięki. Uwaga, „Kevätrampu” uzależnia i do tego niekiedy chce się przy tym tańczyć!


10. Q – Tip – "Johnny is Dead" z płyty "The Renaissance"


renesans

Fani rapu sprzeczają się, kto wywinął lepszy hip-hopowy numer w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Czy to był Statik Selektah („Get Out the Way”) czy Reks („Say Goodnight”). Czasem pada nazwisko kogoś kto nagrał piosenkę o Obamie (Young Jeezy, Nas). Ja wybrałem utwór Q-Tipa, bo jego powrót z artystycznego niebytu był wielkim wydarzeniem na scenie hip-hopowej, poza tym jego twórczość powinna spodobać się wszystkim, nawet osobom nie przepadającym za tym gatunkiem wcale. „Johnny is Dead” to utwór otwierający drugi album rapera, „The Renaissance”, którego cechami wyróżniającymi są mocny, zapadający w pamięć gitarowy motyw oraz śpiewany, niezwykle melodyjny, natchniony refren.


9. Santogold – "LES artistes" z płyty "Santogold"


les artistes

Mówi się, że debiut Santogold to doskonałe połączenie alternatywnego rocka z lat 80 i nowej fali, ale dla mnie to nie jest nic innego jak dobrze skrojony nowoczesny pop, który swoje korzenie ma w muzyce lat 80. Otwierający album „LES artistes” jest najlepszym tego przykładem. Lady Gaga wysiada.


8. MGMT – "Of Moons, Birds & Monsters" z płyty "Oracular Spectacular"


szaleńcy z mgmt

Nie spełniły się moje przewidywania, że MGMT osiągnie słabą pozycję w końcowo rocznych rankingach. W końcu „Oracular Spectacular” to płyta roku tygodnika NME. Bardzo dobrze, bo dzięki temu więcej osób pozna ten oryginalny i niezwykle ciekawy nowojorski duet. Krytycy którzy zauważyli MGMT nie mogli nachwalić się szalonego, rozpędzonego singla „Time to pretend”, jednak dla mnie momentem szczytowym nowej płyty zespołu jest nie do końca określone „Of Moons, Birds & Monsters”, które w swojej pierwszej części przypomina prościutkie, niezwykle przebojowe piosenki Bee Gees, w drugiej zaś zamienia się w psychodeliczną, pozbawioną jakichkolwiek zahamowań orgię. Bez odrobiny szaleństwa ten ranking byłby lipny.


7. Elbow – "Grounds for Divorce" z płyty "The Seldom Seen Kid"


grounds for divorce

Było kilka lepszych krążków od “The Seldom Seen Kid”, które mogłyby otrzymać Nagrodę Mercury w 2008, aczkolwiek gdyby nie ta decyzja jury, prawdopodobnie mało osób poznałoby ten bardzo ciekawy zespół i mniej kobiet mogłoby się zakochać w pięknym, smutnym, głosie Guya Garveya. Głośne, dostojne „Grounds for Divorce” to jedyny przebój z tej płyty, jednakże proszę zwrócić uwagę na to jaki! Rozpoczyna się to bardzo niepozornie, co prawda trochę intrygująco, ale pierwsze sekundy nie zwiastują hitu, ale po chwili Garvey pokazuje pełnię swoich możliwości głosowych. Najciekawsza jest jednak nietypowa struktura tej piosenki, zwrotki przerywane są hardrockowymi, gitarowymi zgrzytami. 


6. Deerhunter – "Nothing Ever Happened" z płyty "Microcastle"


cox na haju

Pisałem, że Malakian nie jest dla współczesnej młodzieży tym kim był Cobain dla dojrzewających we wczesnych latach 90. nastolatków. Młodzież jest bowiem inna i musi mieć też innego idola, a dla wątłej, nie odrywającej się od komputera gawiedzi nie ma chyba lepszego bożka od schorowanego intelektualisty Bradforda Coxa, który tak jak Cobain tworzy proste, melodyjne, rockowe piosenki, choć zdecydowanie łagodniejsze od Nirvany. Nie jedynie ciężar oddziela dokonania obydwu grup. Największy killer z „Microcastle” jest w drugiej części niczym nie ograniczoną psychodeliczną improwizacją, której pełno w twórczości zespołu z Atlanty.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Queen - A Kind of Magic, recenzja 2008

DJ Khaled - Grateful

Pożegnanie bloxa